Tomazi17 |
Wysłany: Wto 16:44, 21 Lut 2006 Temat postu: 25 to life PC |
|
Konsole nie mają ostatnio szczęścia do produkcji gangsterskich. Od czasów The Warriors nie ukazała się ani jedna dobra gra z tego gatunku. Zapowiadane na hit Crime Wave: Gang Wars okazało się wielką pomyłką, produkcją nudną, sztampową, ze słabym modelem walki i tysiącem niedoróbek. 50 Cent: Bulletproof sprzedaje się niby nieźle, ale zbiera nędzne oceny. Podobny łomot od dziennikarzy dostaje 25 to Life, kontrowersyjna strzelanina w miejskich klimatach.
CZEMU JEST ŹLE?
Brak sukcesu osobiście mnie nie dziwi. Gra firmy Avalanche rodziła się w koszmarnych bólach, była wielokrotnie przekładana, raz też zniknęła z planów wydawniczych Eidosu, by po miesiącu do nich powrócić. Jeden z zachodnich serwisów poinformował kiedyś o uśmierceniu projektu, inny donosił o sporych zmianach w ekipie programistów. Zabiegi te niestety nic nie dały. Gra jest słaba, niedoinwestowana i za pół roku nikt o niej nie będzie pamiętał. No, może właściciele pierwszego Playstation tak szybko o niej nie zapomną. Ta gra to żywy dowód na to, że PSOne śmiało może stanąć w szranki z Xboksem!
Pomysł wydawał się naprawdę fajny. 25 to Life miało opowiadać o pojedynkach gangsterów z przedstawicielami prawa, toczących się w zróżnicowanych realiach i obserwowanych z każdej ze stron. Tak, tak, w jednej misji gracz kierowałby oprychami, którzy zajęli jakiś lokal i usiłowali wydostać się cali i zdrowi z opresji, kiedy indziej wcielałby się w doborowe policyjne komando. Liczyłaby się więc taktyka, doskonały refleks i spory świat pełen obiektów, które dałoby się zniszczyć. Z planów tych, niestety, nie zostało wiele. Na dobrą sprawę... jedynie widok TPP i ostre, wyluzowane, gangstersko-policyjne klimaty. Cała reszta przeszła intensywny recycling, który zamienił fajne pomysły w szit.
HISTORIA ZAPODANA W GRZE
Jedynie fabuła wypada przyzwoicie. Gracz wciela się bowiem w niejakiego Andre Freeze Francisa, młodego, bardzo konkretnego gangstera, który dorobił się już żony i córki. Kocha je szalenie i dlatego postanawia zerwać ze swym dotychczasowym życiem, opuścić miasto i zacząć wszystko od początku. Sęk w tym, że musi jeszcze wykonać ostatnią robotę... Niestety, coś idzie nie tak, jak pójść powinno, i proste zadanie nagle zamienia się w potężne wyzwanie, pełne trupów i pistoletowego dymu. Rodzina w niebezpieczeństwie - tego nie można puścić płazem!
Prócz tego gracz wciela się w gliniarza, detektywa Lestera Williamsa, który musi poradzić sobie nie tylko z bandytami, ale i sprzedajnymi kumplami, a także w gangstera Shauna Calderona, który zostaje zmuszony do wyjazdu do Meksyku, do mieściny o nazwie Tijuana. Niby fajnie, tyle że za każdym razem zabawa sprowadza się do łomotania wszystkich napotkanych gości. Jako Freeze rozwalamy kilka setek policjantów, jako gliniarz trzaskamy i gliniarzy, i bandziorów. Idziemy, strzelamy, wysadzamy - a przy okazji ziewamy z nudów.
CO NAWALIŁO?
Nie jest to bynajmniej kwestia samych lokacji. Te są dość zróżnicowane, od kasyna, banku i więzienia, z którego trzeba prysnąć, poprzez stricte amerykańskie miasto z drapaczami chmur na horyzoncie po meksykańską dziurę, w której wiatr rozlewa tequillę, a pedrosy czają się za każdym rogiem. Oczywiście lokacje te wyglądają bardzo przeciętnie (słabe tekstury, niewiele szczegółów, mało barw) i - wbrew zapowiedziom - wcale nie są rozbudowane. Zdarza się, że istnieje tylko jeden szlak, po którym gracz może iść. Zejść z niego po prostu nie sposób! Co gorsze, zabawa jest liniowa jak miedziany drut po dość intensywnej nocy, spędzonej sam na sam z walcem. Gracz kieruje bohaterem, podnosi kolejne rodzaje broni (karabiny, strzelby, koktajle Mołotowa) i zalicza kolejne areny. Na każdej z nich zabija kilku bądź kilkunastu przeciwników, podnosi apteczkę i rusza dalej. Nie ma możliwości zboczenia z trasy ani rozwikłania sporu w nieco inny sposób. Nie rozwiązuje też zagadek logicznych ani nie bawi się w inne urozmaicenia. Po prostu lezie i wali, jak Rambo po narkotykach.
Sama walka ewidentnie nudzi. Sterowanie nie jest najlepsze, postacie poruszają się dość sztywno, a celowanie i trzaskanie się nie daje większej satysfakcji. Można niby czołgać się i wychylać zza ściany, ale bohater robi to tak flegmatycznie, że wręcz ryzykuje życiem. Sztuczna inteligencja konsoli stoi na niezbyt wysokim poziomie. Wielokrotnie zdarzało się, że moi przeciwnicy stali sobie w najlepsze, podczas gdy ja ich spokojnie łoiłem. Kilka razy widziałem też, jak goście kryli się za jakąś przeszkodą, by później sobie spokojnie w nią strzelać (pewno marzyli o tym, że przestrzelą z pukawki grubaśny mur). To jednak nie wszystko. Policjanci w czasie obławy nie wzywali posiłków, bo widać wiedzieli, że niezależnie jak wielu parchów pojawi się w okolicy, to i tak ich wszystkich rozwalę. Ich kumple po fachu potrafili trafić we mnie z odległości, którą nazwałbym olbrzymią, inni pudłowali z bliska. Trudno więc tu mówić o jakimkolwiek realizmie. W dodatku zastosowany ragdoll dość często zawodzi: postacie zapadają się w murach, zamierają w nienaturalnych pozach bądź dziwacznie zmieniają kształty, gubiąc lub zyskując dodatkowe polygony.
Muszę też napisać, że 25 to Life od początku budziło kontrowersje i z powodu zawartej w programie przemocy nie nadaje się dla młodszych graczy. Wszystko przez to, że bohater może chwytać zakładników i wykorzystywać ich jako żywe tarcze. Czasem sam staje się taką tarczą - po prostu obrywa od kumpli, którym wszedł w pole rażenia. Do tego dochodzi cała masa niedoróbek, które ze wspomnianym już realizmem nie mają nic wspólnego. Przeciwnicy potrafią na przykład strzelać przez ściany i solidne drzwi. Co twardszych gości można kropnąć nawet i pięć razy, a mimo to nadal napierają, trzymając pion jak nieboszczyk postawiony na sztorc. Nabojów oczywiście nigdy im nie brakuje, bo przecież wiadomo, że każdy prawdziwy gangster nosi ze sobą plecak ze stelażem, oczywiście pełen pocisków.
W programie dostępne są też cztery tryby multiplayer, do których sprzęt gracz odblokowuje, przełażąc singla. W zabawie może wziąć udział do 16 osób podzielonych na dwie grupy. I tak War przypomina klasyczny team deathmatch, są bowiem dwie drużyny, jedna musi wykończyć drugą i na odwrót. W Raid bandyci zabezpieczają swoje mienie, podczas gdy gliniarze starają się je zdobyć i zająć. W Tag dwie ekipy twardzieli marzą po ścianach, przejmując w ten sposób kolejne punkty kontrolne. Wreszcie w Robbery gliniarze ubezpieczają towar, którzy przestępcy muszą ukraść. Ogólnie zabawa jest niezła, ale cierpi na te same niedostatki co singiel.
Dźwięki towarzyszące zabawie są bardzo przeciętne. Głuche odgłosy wystrzałów, mdłe wybuchy i przeciętne aktorstwo nie zrobią na nikim wrażenia. Lekkiego spida dodają bluzgi, dość często padające z ust bohaterów. Co innego soundtrack: pojawiają się na nim tacy artyści jak 2Pac, Public Enemy, Xzibit, Ghostface Killah czy Gang Starr.
SUMA SUMMARUM, OKOŃ OKKONIUM?
Nie mogę jednoznacznie napisać, że gra jest tak słaba, że jej twórcy śmiało mogliby pójść na 25 lat do więzienia... albo i nawet na dożywocie. Widziałem bowiem gorsze gry, chociażby wspominane Crime Wave: Gang Wars. Sęk w tym, że 25 to Life nie stanowi jakiejkolwiek alternatywny dla topowych produkcji, takich jak GTA: San Andreas, czy chociażby True Crime: Streets of L.A.. I dlatego właśnie polecał go nie będę. Omijajcie tę grę z daleka! |
|